"Czasem kiedy masz wszystkiego dość... spoglądasz w gwiazdy... i one zawsze tam są..."
Mushishi

23 listopada 2015

Relacja z konwentu - Tsuru 2015

 Od czegoś zacząć trzeba…

Wraz z MK wybrałyśmy się na Tsuru Japan Festiwal, zapraszam do przeczytania mojej relacyjki.

Tsuru to mój czwarty konwent, więc jako takie porównanie chyba mam ;).
Organizacja była naprawdę dobra. Częste aktualizacje na stronie i facebooku były na duży plus. Pojawiła się nawet notka "co ze sobą zabrać". Dzięki temu podsycane były emocje przed konwentem.

Ja osobiście nie przepadam za noclegami w szkole, dlatego też wraz z MK wynajęłyśmy nocleg, pokój nieopodal. Dojście pieszo zajmowało nam z 5 minut, a po drodze mijałyśmy żabkę, więc śmierć głodowa nam nie groziła.
Jeśli już mowa o jedzeniu… Co do jedzenia na konwencie... no cóż... gigantyczne kolejki, w menu muffinki, mała kawka... zawsze brakuje mi na konwencie jakiegoś porządnego cateringu. Coś związanego z Japonią, nie kosztującego niewiadomo ile i przede wszystkim sytego... Na jednym z konwentów (chyba Gakkonie) był makaron z warzywami, dobry, ale tak mało go było w stosunku do ceny, że żal się robiło na sam widok. Chciałabym zobaczyć kiedyś na konwencie np. okonomiyaki, naleśniki z nadzieniem zwinięte w rożki (nie pamiętam nazwy :( ), ramen, tempurę albo chociażby bento boxy. Prawdopodobnie to jedynie marzenie ściętej głowy. Wracając do tego co jest… to polecam bubble tee - pychotka ;) herbatka o wybranym smaku z dodatkiem, wraz z MK wybrałyśmy żelki. Niebo w gębie!

Na Tsuru podobało mi się radio. Podczas przeszukiwania stoisk, muzyka z anime dobiegająca z głośników umilała czas, była fajnie dobrana.
Wystawcy różnorodni, ja już mam swoich ulubionych, których odwiedzam za każdym razem jak jestem na konwencie (oczywiście jeśli i oni są). Każdy może znaleźć coś dla siebie, tym razem moją szczególną uwagę zwróciły półlitrowe kubeczki, duże podkładki pod myszkę oraz plakaty.

No i pora na najważniejsze - panele:
Tym razem nie byłam na zbyt wielu, kilka na których chciałam być niestety ominęłam (taaaak - zaspałam...). Opowiem tylko o tych, które najlepiej zapadły mi w pamięci.
Bardzo podobał mi się panel cosplayerki Margaret - fajnie było posłuchać o cosplayu od kuchni :).
Pan Piotr Milewski też dobrze poprowadził atrakcję - opowiedział o swoich podróżach autostopem, oczywiście wojaże były po Japonii, podał też kilka wskazówek, w razie jakby ktoś się zdecydował na taką podróż.
Koncert CYANinc - jeśli ktoś nigdy nie był to zdecydowanie POLECAM! Zespół bardzo dobry, a motywy z Shingeki no Kyojin oraz Elfen Lied to moje ulubione tytuły w ich wykonaniu.
Nie mogło zabraknąć też cosplayu. Sporo było cospleyerów, scenki i kostiumy na dość dobrym poziomie. Największą gwiazdą okazało się krzesło – miało swoje 5 minut na scenie, mogło pławić się w świetle jupiterów z okularami na… siedzisku.
Cosplay na korytarzach także cieszył oko. Fajne kostiumy i przemili ludzie pozwalający się fotografować.

Teraz pora na minusy...
Nie podobało mi się to, że nie każdy był poinformowany (w ogóle ktoś coś ogłaszał?) na temat zmiany w planie - koncert CYANinc był przed cosplayem. Fakt, na kserówkach z planem było to napisane, ale w książeczce którą się kierowałam nie było o tym wzmianki, podczas odbierania jej także nikt mi nic nie powiedział (wystarczyło powiedzieć, żeby kierować się planem z kartki, a nie książeczki). Ponadto podczas koncertu zaczęły się przygotowania do cosplayu, przeszkadzając zarówno zespołowi jak i widowni, bardzo mi się to nie podobało.
Sam cosplay był dość... niewygodny. Mała sala, duży tłum, ja wprawdzie siedziałam na ławeczce, ale ludzie siedzący na podłodze nie dość, że byli ściśnięci jak sardynki to wciąż mówiono im "ciaśniej, bliżej, ciaśniej". Gdyby ktoś zasłabł sanitariusze mieliby problem się do tej osoby dostać, nie taranując przy tym dziesiątek ściśniętych fanów. Rozumiem, że to nie wina organizatorów - zbyt mała sala, zbyt duże zainteresowanie - ale nie zmienia to faktu, że było... niekomfortowo, niestety.
No i zapaszek przy slipach… dlatego właśnie nie przepadam za sleeproom’ami zapachy dziesiątek ludzi, pot i skarpetki… gdyby zapach miał kolor zapewne na ostatnim piętrze unosiłaby się zielona mgiełka. Łazienka z prysznicem (i zimną wodą) znajdowała się na parterze co chyba niektórych odstraszyło wnioskując po woni. Współczułam wystawcom siedzącym na tym piętrze...

Na koniec kilka fotek z moich łowów ;)

Uzupełnianie kolekcji mangowej


 
Kubeczki - jeden [DB] zwykły, dwa półlitrowe :)
plakaty
podkładka
smocza kula (jeszcze tylko 6 i będę mogła zapanować nad światem!)
Ten oto Rin kupiony został okazyjnie... z powodu braku kilku części (m.in.podstawki, miecza, płomyków) kosztował mnie tylko 4 dyszki, jak na tak dobrze wykonaną figurkę (ma cudownie zrobioną twarz <3)  to niemal bezcen ;).

Mam nadzieję, że ta relacyjka się podobała. Liczę, że nie będzie to ostatnia relacyjka z konwentu na tym blogu.
Bye.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz